- 10 lipca, 2023
- Artykuły branżowe
- 58 min czytania
Transkrypcja live'a - „Emocje w biznesie" gościnnie Kamila Pępiak-Kowalska
Michał Łęgowski: Okej, ja mam potwierdzenie, że możemy zaczynać, bardzo się cieszę.Kochani, zaczynamy nasz live na temat mniej oczywistych emocji w biznesie. Mam przyjemność Was wszystkich przywitać na naszym dzisiejszym spotkaniu, które poprowadzę w ramach wywiadu z Kamilą Pępiak-Kowalską, o której opowiem Wam zaraz więcej. Nasze spotkanie potrwa do godziny.
Przygotowałem sobie serię pytań, które w pierwszej części chciałbym Kamili zadać. W drugiej części zrobimy sobie taki krótki panel Q&A, jeśli będą pytania z Waszej strony, żebyśmy porozmawiali sobie o rzeczach, które budzą Waszą wątpliwość, na temat których chcielibyście się dowiedzieć więcej. Warto sobie robić notatki z własnych przemyśleń, wniosków i tego, o co chcielibyście zapytać po naszym spotkaniu. Tak jak wspominałem, jest z nami Wojtek, który będzie nam na bieżąco te pytania udostępniał, tak że dzielcie się nimi śmiało. Jeśli z kolei przyjdą Wam do głowy jakieś pytania po webinarium, to napiszcie do nas maila – wraz z Kamilą postaramy się odpowiedzieć w komentarzach czy potem opublikować na social mediach odpowiedzi.
Live też będzie dostępny później w formie nagrania, dlatego jeśli dzisiaj nie wystarczy Wam czasu na to, żeby obejrzeć całość, coś Wam przeszkodzi, być może streaming nie będzie funkcjonował, a być może będziecie chcieli do tego wrócić później jeszcze raz, to zawsze będzie taka możliwość. Zapraszamy Was też do tego, żebyście oglądali nas w spokoju, w ciszy, w jakimś zakątku domu, gdzie możecie się spokojnie skupić. Albo zupełnie inaczej, jak to Kamila podsunęła mi przed naszym spotkaniem pomysł – możecie wyjść na spacer, pobiegać na bieżni, posłuchać nas na słuchawkach, whatever make you happy. Niekoniecznie musimy się widzieć, grunt, że się słyszymy, bo to tutaj nasze słowa będą najistotniejsze.
I ostatnia taka prośba: udostępnij proszę i zaproś innych do tego dzisiejszego live’a lub później nagrania. Jeśli znasz kogoś, dla kogo temat emocji jest ważny albo dla kogo będzie przydatny, daj tej osobie cynk, a myślę, że zrobisz dobry uczynek.
Jeszcze zanim zaczniemy, przedstawiam Wam: Kamila Pępiak-Kowalska. Jest dla mnie wyjątkową osobą w zespole trenerskim, dlatego że przez pierwsze dwa lata, wiele lat temu (to było bodajże w 2015 roku), kiedy zaczynaliśmy pracować, jeszcze na wiele lat przed pandemią, Kamila była osobą, której nie znałem osobiście. I nasze pierwsze dwa lata układały się tak, że byliśmy ze sobą na telefonach, na spotkaniach online, ale już wtedy okazało się, że jesteśmy w stanie pracować w systemie zdalnym. Potem zobaczyliśmy się dopiero na konferencji, po dwóch latach. Kamila jest trenerką, konsultantką, facylitatorką, akredytowanym coachem, pracuje też jako trenerka i partnerka FRIS. Razem z Małgosią Podelecką, która jest też naszą inną trenerką w zespole TrainBrain, zasiada w pierwszej Radzie Etyki FRIS. Z wykształcenia jest politolożką, ekonomistką, pedagożką, pracuje biegle w języku polskim i angielskim na arenie międzynarodowej, od 14 lat pracuje też online, prowadząc warsztaty.
Jest autorką książki o jęczingu, do której będziemy dzisiaj nawiązywać, i ekspertką o naprawdę bardzo pojemnej głowie, że tak powiem. Wszystkie książki, które widzicie tam z tyłu, to są książki przeczytane przez Kamilę, co ja zweryfikowałem osobiście – mam nadzieję, że Wy też dzisiaj będziecie mieli okazję. Kamila jest członkinią naszego zespołu trenerskiego. Kilka lat temu, kiedy nawiązaliśmy współpracę z Lane4, spółką szkoleniową z Wielkiej Brytanii, dla której jesteśmy hubem w Polsce centralno-wschodniej, Kamila została też pierwszym trenerem reprezentującym nas na arenie międzynarodowej i realizowaliśmy tam wspólnie przeróżne projekty.
Kamila Pępiak-Kowalska: Taki towar eksportowy!
Michał Łęgowski: Tak, towar eksportowy. Kamila, czy chciałabyś coś jeszcze o sobie
powiedzieć?
Kamila Pępiak-Kowalska: Bardzo mi miło, tak troszeczkę aż mnie zawstydziłeś. Podbiję to, że teraz, patrząc z perspektywy właśnie pandemii w międzyczasie, lockdownów i pracy online, to nasze te pierwsze dwa lata współpracy, gdzie fizycznie nie widzieliśmy się na oczy były bardzo efektywne, jakbyśmy się znali osobiście. W online’ach, może niekoniecznie face-to-face będąc obok siebie, można pracować i też całkiem fajnie poprowadzić biznes. To niesamowicie cenne doświadczenie.
Ja może nie tyle o sobie, co o naszej współpracy na początku lockdownów powiem, bo Michał był dla mnie bardzo dużym wsparciem, nawzajem dla siebie byliśmy bardzo dużym wsparciem w momencie, kiedy cała nasza branża, wraz z naszymi klientami, stanęła przed dosyć dużym wyzwaniem. I nawzajem się wspieraliśmy, więc ta współpraca nie jest tylko i wyłącznie my z klientami, ale też my między sobą, bo tworzymy taką społeczność, która nawzajem się również wspiera.
Z jednej strony jesteśmy freelancerami i teoretycznie zawód trenera, konsultanta czy coacha jest takim samotnym, bo sobie gdzieś wędrujemy po świecie, ale z drugiej strony jak najbardziej też współpracujemy ze sobą. Więc korzystając z okazji, bardzo Ci dziękuję, Michał, za te wszystkie lata różnych ciekawych przygód po drodze.
Krytyk wewnętrzny jako sabotażysta sukcesu
Michał Łęgowski: Ja również dziękuję i cała przyjemność po mojej stronie. Też pamiętam ten lockdown, byłem jeszcze za granicą, jak to wszystko się zaczęło. Wróciłem i dzwonię do Kamili. Mówię: „Kamila, wszystkie terminy nam odwołują, coś musimy z tym zrobić!”. I pamiętam, że wtedy wystartowaliśmy z webinariami i ofertą dla klientów z zakresu stresu, lęku i emocji. Tak że o tych emocjach już trochę nawet rozmawialiśmy, kiedy lockdown się zaczął.
I dzisiaj też będziemy rozmawiali o mniej oczywistych emocjach, które towarzyszą nam w życiu prywatnym czy zawodowym, na każdym etapie życia. Dowiemy się dzisiaj, o co chodzi z tym krytykiem wewnętrznym, który siedzi gdzieś w naszej głowie, jak działa strach przed porażką lub sukcesem albo jak działa strach przed utratą kontroli. Powiemy sobie też więcej na temat tego, czym jest syndrom oszusta/oszustki oraz co to znaczy, kiedy mamy do czynienia z chwilową niekompetencją. Zobaczymy, jak dalece nam starczy czasu, poruszymy parę ciekawych tematów. Jeśli jesteście gotowi, to ja dam nam też brawa na zachętę, bo mam tutaj takie specjalne przyciski [brawa].
Naszą rozmowę zaczniemy od skoncentrowania się na emocjach w kontekście rozmowy o kompetencjach przyszłości. W najświeższym raporcie World Economic Forum z 30 kwietnia tego roku jest bardzo dużo właśnie o emocjach, które myślę, że warto byłoby poruszyć. Kamila, pozwolę sobie zacząć od Twojej książki o jęczingu, która zresztą była na okładce naszego dzisiejszego webinarium. Pisałaś tam m.in. o tzw. krytyku wewnętrznym. Czy mogłabyś nam tego pana (czy też tą panią) przedstawić bliżej, abyśmy go poznali?
Kamila Pępiak-Kowalska: Przedstawię go może trochę nietypowo. Zanim przejdziemy do definicji (osobiście bardzo lubię definicje i etymologię słów), przedstawię go poprzez przypowieść, która bardzo we mnie rezonuje. Za każdym razem, jak ją przedstawiam, to dla wielu osób jest „Oho! No właśnie! Ja też tak mam!”.
Dwóch pielgrzymujących mnichów dotarło do brzegu rzeki. Ujrzeli młodą, pięknie ubraną kobietę, która najwyraźniej nie wiedziała, co począć. Chciała przejść na drugą stronę, lecz woda w rzece była głęboka, a ona obawiała się zniszczyć swój strój. Jeden z mnichów bez wielkich ceregieli wziął ją na plecy i przeniósł nad rzeką na drugi brzeg. Mnisi ruszyli w dalszą drogę. Drugi z mnichów po długich rozmyślaniach zaczął narzekać:
– Przecież nie należy dotykać kobiety. To niezgodne z naszymi zasadami. Jak mogłeś postąpić wbrew regule?! Dlaczego to zrobiłeś? Po co to zrobiłeś?
– Ja pozostawiłem ją na brzegu rzeki jakąś godzinę temu – odezwał się w końcu pierwszy mnich. – Czemu ty ciągle ją ze sobą niesiesz?
Dla mnie ten krytyk wewnętrzny to jest właśnie ten taki nasz głos wewnętrzny, który drąży, dzierga, pyta, kwestionuje, zastanawia się. Czasami jest nam potrzebny, za moment też o tym powiem, ale generalnie jest takim pain in the ass, takim wrzodem na czterech literach, który jest po to, żeby przede wszystkim nas wnerwić, wkurzyć, pyrgnąć. Jest trochę tak, jak u tego drugiego mnicha, który – zamiast się skupić na tu i teraz, na tym, co za moment, na tym, co przyjemne, co fajne, czymkolwiek innym, whatever makes you happy, użyłeś dzisiaj tego zwrotu – skupia się na tym, co tak naprawdę nie powoduje, że jesteśmy szczęśliwi.
Wewnętrzny krytyk to jest taki level master naszego głosu wewnętrznego, który siedzi sobie na tronie i myśli, że pozjadał wszystkie rozumy, więc się wymądrza, tak wewnętrznie, w naszej głowie. I generalnie czasami mam takie wrażenie, że jego głównym celem jest wymądrzać się naszym kosztem: że się czepia, że szuka powodów, dlaczego nie jesteśmy enough, dlaczego nie jesteśmy wystarczająco dobrzy. On jest takim właśnie krytykiem, ale takim, jak już dawka tworzy truciznę, jak się przegnie. Potrafi nam nieźle dopiec.
Michał Łęgowski: Czyli on się nie wymądrza w taki mądry sposób.
Kamila Pępiak-Kowalska: Wymądrza w takim pejoratywnym tego słowa znaczeniu, tak. Fajnie, że na to zwróciłeś uwagę. Podbiję też to, co powiedziałeś: że będziemy mówić o trochę mniej oczywistych emocjach w biznesie. Mniej oczywistych w rozumieniu takim, że trochę rzadziej dyskutowanych. Trochę czasami budzących wstyd, takich „Ej, chyba tylko ja tak mam, inni tak nie mają”. I właśnie krytyk wewnętrzny jest jedną z tych emocji.
Od prawie 20 lat pracuję w biznesie, siedzę w pierwszym rzędzie funkcjonowania sceny klientów, zespołów czy liderów i naprawdę mam podsłuch na mnóstwo bardzo ciekawych rzeczy, na mnóstwo tych wewnętrznych głosów. Wielu tych cudownych liderów, osób, które z zewnątrz wydają się być takie pewne siebie i przekazują nam przemyślane wypowiedzi, też ma tego wewnętrznego krytyka – i to jest jak najbardziej normalne. Też wątpią w siebie, zastanawiają się, czy są wystarczająco dobrzy, czy są okej, czy umieją wystarczająco dużo. To jest ten wewnętrzny krytyk, którego my nie będziemy widzieć u innych, a zazwyczaj bardzo głośno słyszymy go u siebie. Wydawać nam się czasami może, że to tylko nasz głos wewnętrzny tak nas sabotuje i krytykuje, a nikt inny tego nie doświadcza.
Odniosę się, Michał, do Twojej ostatniej pracy i Twoich treści na temat asertywności.
Słuchając z zewnątrz, na pierwszy rzut oka można pomyśleć „Ua, ja cię kręcę! Ten Michał to jest taki asertywny! On wszystko wie na temat asertywności w dobrym tego słowa znaczeniu. Ja nigdy nie będę tak asertywna, jak Michał mówi” albo „To, co Michał proponuje, jest niemożliwe dla mnie do zrealizowania”. Wielu z nas ma taki głos, a niewielu się do tego przyznaje, stąd jest to taka totalnie subiektywna lista, moja własna lista mniej oczywistych emocji w biznesie. Pan/pani (w zależności od tego, jaką nadamy płeć, bo to nie zawsze musi być nasza płeć) komentator wewnętrzny, który nas odciąga od teraz, odciąga nas od uważności, od celu. Taki psotnik, bym powiedziała. Psotnik, który chce nabroić, żeby na niego popatrzeć i zwrócić na niego uwagę. Ma sens?
Krytyk wewnętrzny – walka z negatywnymi myślami
Michał Łęgowski: Tak. Bardzo często mówi się o tym, że jedną z pierwszych rzeczy,
które trzeba zrobić, kiedy podejmujemy się pracy z emocjami, jest to, żeby te emocje w ogóle zacząć zauważać. Że coś się ze mną dzieje. W analizie transakcyjnej, jednej z odnóg dziedziny psychologii, mówimy też o tzw. nierozpoznaniach. I tam jest też bardzo dużo o tym, że my pewnych rzeczy nie widzimy, tego, co się z nami tutaj w środku dzieje. Być może jest też tak – potwierdź Kamila, proszę – że ten krytyk wewnętrzny może być przez nas niezauważany.
Kamila Pępiak-Kowalska: Tak, może.
Michał Łęgowski: Od razu mi się przypomina pewna zabawna historia o krytyku
wewnętrznym związanym z moim członkiem rodziny, że tak pozwolę sobie na prywatę, u którego ten krytyk wewnętrzny jest odpalony praktycznie non stop. Ja mam wrażenie, że ta osoba nie potrafi przestać mówić w takim negatywnym wydźwięku, bardzo mocno właśnie się ten jęczing uruchamia. Takie negatywne narzekanie, jęczenie na to wszystko. Cokolwiek by się nie działo, czymkolwiek się te osoby nie zajmują, czegokolwiek nie mają przed oczyma, to nagle się ten jęczing pokazuje.
Kamila Pępiak-Kowalska: To już jest, z tego co słyszę, taki uzewnętrzniony krytyk
wewnętrzny.
Michał Łęgowski: Tak, dokładnie, uzewnętrzniony krytyk wewnętrzny.
Kamila Pępiak-Kowalska: Nie znam osoby, o której mówisz, mogę się tylko domyślać, ale zakładam, że jest to osoba narodowości polskiej. Wspomniałeś o mojej książce. Moja przygoda z jęczingiem zaczęła się właśnie od takich osób, o których mówisz, czyli od uzewnętrznionego wewnętrznego krytyka. Jedna z moich klientek nazwała to właśnie jęczingiem. To taka składnia dwóch słów: od jęczenia, marudzenia, ale ta końcówka -ing jest tutaj o tyle znamienna, że ma się wrażenie, że to jest Present Continuous – ciągłe, cały czas.
Jest to czynność, którą dane osoby powtarzają stale. Stąd taka nowomowa „jęczing” się stworzyła. Jestem ostatnia, żeby krytykować właśnie taką osobę, że coś z nią jest nie tak.
Nawiązałeś tutaj do analizy transakcyjnej, rzeczywiście nierozpoznania mają to do siebie, że ich nie rozpoznajemy, nie widzimy, więc to nie jest nasza wina, że czegoś nie widzimy. Tutaj nie chodzi o szukanie winnych. I zaczęłam szukać, dlaczego tak jest, z czego to wynika. Dlaczego tak jest, że niektórzy z nas mają większą tendencję, większe inklinacje tego wewnętrznego krytyka bardziej uzewnętrznionego, wręcz krzyczącego. Czasami to jest wręcz jedna z dominujących albo dominująca forma naszej ekspresji.
Trafiłam na ciekawe publikacje, nie tylko z obszaru analizy transakcyjnej i psychologii, o których wspomniałeś. Również z obszaru historii, socjologii, ja jestem z wykształcenia też politologiem i ekonomistą, więc chciałam troszeczkę szerzej podejść. I okazuje się, że my jesteśmy najbardziej neurotycznym narodem w Europie. Neurotyzm rozumiany jako – mówię bardzo kolokwialnie, przepraszam tych wszystkich, którym teraz uszy zwiędną, ale chyba nie mogę nazwać tego inaczej – ścisk pośladków. Takie tylko „jest źle”. Jesteśmy najbardziej neurotycznym krajem, takim, który jak widzi szklankę, to ona nawet nie jest do połowy pusta, ona jest od razu już rozbita albo za moment się rozbije. Trochę coś takiego mamy w naszym
DNA.
Szukając dalej, też są pewne wytłumaczenia na to – trochę niefortunnie leżymy historycznie, geopolitycznie. Z lewa do prawa, z góry do dołu były realizowane inwazje na nas. Tu połączę psychologię i politykę, powołuję się też na wypowiedzi prof. Zimbardo, który prywatnie też jest związany z Polską – ma żonę, która jest z pochodzenia Polką, więc przyjeżdża do Polski nie tylko biznesowo, ale też prywatnie. Na początku jak przeczytałam jego słowa na temat nas, Polaków, to tak troszeczkę focha na niego strzeliłam, ale potem stwierdziłam, że jednak coś w tym jest. On mówi, że za każdym razem, jak przyjeżdża do Polski, to ma wrażenie, jakbyśmy cały czas byli na bezdechu. I ten bezdech dopiero puścimy, jak te wszystkie
Niemcy, Ruskie, Szwedy i wszyscy inni, którzy nas w tę i nazad tak przejeżdżali, te szlaki bursztynowe nam zabierali i cokolwiek innego, jak oni wszyscy odpokutują, to my wtedy zaczniemy oddychać. Nie trzeba być biologiem, nie trzeba być nie wiadomo jakim naukowcem, żeby sobie wyobrazić, jak działa mózg, który jest niedotleniony, czyli jest cały czas na tym bezdechu. W pewnym momencie nie funkcjonuje tak, jak powinien. Skupia się tylko i wyłącznie albo przede wszystkim na potencjalnych zagrożeniach, ma takie fokusowe myślenie – stąd właśnie ten krytyk wewnętrzny.
Zimbardo nam radzi, nam wszystkim (ja jestem Polką i nie wstydzę się tego, bo bardzo lubię swoją polskość), zacząć oddychać. Odpuścić. Podjąć działania tam, gdzie mamy na coś wpływ, a to, na co nie mamy wpływu – zaakceptować. A zazwyczaj na historię raczej średnio mamy jakikolwiek wpływ, geograficznie też tej naszej Polski od Odry do Buga nie zapakujemy i nie przeniesiemy jej sobie na jakiś inny kontynent, po prostu się tak nie da – więc czas pewne rzeczy zaakceptować, zacząć oddychać i trochę odpuścić. Zaakceptować, że shit happens, nie zawsze jest kolorowo, nie zawsze jest fajnie, i trochę sobie odpuścić tę naszą martyrologię.
Pamiętam, że jak studiowałam politologię, to trochę mnie to bolało, i dlatego chyba szukałam książek (wtedy na przykład Boże igrzysko Normana Daviesa) czy publikacji historycznych, które pokazują Polskę nie tylko i wyłącznie jako mesjasza narodów, jako ofiarę i jako taką personę, która jest krytykowana, krytykuje, walczy i rozdziera szaty, ale również jako taką personę normalnego po prostu człowieka, który czasami ma dobrze, czasami ma źle. Bywa różnie i ten krytyk wewnętrzny jest, ale wcale nie znaczy, że trzeba mu ulegać.
Użyję pięknej metafory, ukradłam ją od Asi Chmury: my jesteśmy kierowcami. My jako jednostki, my jako Polacy czy w ogóle my jako ludzie. Jesteśmy kierowcami w tym swoim życiu, siedzimy za kierownicą. I to jest okej, tak jak powiedziałeś, żeby obserwować emocje. Jest okej, jeżeli w tym moim samochodzie życia jedzie ze mną krytyk wewnętrzny, strach przed porażką czy jakiekolwiek inne emocje – super. Tylko niech nie chwytają za kierownicę. Ja jako czynny kierowca od 25 lat lubię taką tą swoją przestrzeń, że kierownica jest moja, radio jest moje. Więc te wszystkie moje emocje mogą sobie biegać po samochodzie, skakać i nie wiadomo co jeszcze robić, ale za kierownicę niech nie chwytają, bo JA trzymam kierownicę.
To zaobserwowanie, o którym powiedziałeś, to jest właśnie to, że to ja prowadzę samochód i
obserwuję. Widzę, kto w nim siedzi, ale niekoniecznie od razu muszę coś z tym robić. Samo obserwowanie jest megaistotne. Podbiję to, co powiedziałeś, bo to jest pierwsze primo i to jest kawał roboty, wcale nie taki paradoksalnie prosty – „tylko” zaobserwować, ale nie negując. Bo problem z wewnętrznym krytykiem polega na tym, że my się potrafimy wpędzić w krytykowanie za to, że się sami krytykujemy i że mamy wewnętrznego krytyka. Toż to jest jak ruszanie się i breakdance na ruchomych piaskach – zapadamy się jeszcze bardziej. Bez sensu. Pierwsze – oddychamy. Drugie – obserwujemy. Trzecie – dalej oddychamy.
Krytyk wewnętrzny a rola strachu
Michał Łęgowski: Dużo w tym prawdy. Analogicznie do tej jazdy samochodem bywa tak, że ten krytyk wewnętrzny podpowiada czy podsuwa nam emocje, które bardzo silnie na nas oddziałują. Weźmy dla przykładu sytuację, w której odczuwamy silny strach przed porażką albo przed sukcesem. Jak wtedy wziąć ten oddech?
Kamila Pępiak-Kowalska: Dalej oddychać. Fizjologicznie wdech powoduje, że uspokaja nam się mózg i jest szansa, że ten nasz taki mózg pierwotny, jaskiniowca, przestanie chcieć uciekać albo walczyć. A wydech powoduje spowolnienie serca. Więc oddech, wdech i wydech świadomy, fizjologiczny, będzie zawsze. Jakakolwiek by to nie była emocja – fajna, niefajna, przyjemna, nieprzyjemna, ganz egal – oddychamy zawsze w pełni. To jest pierwsza rzecz.
Druga rzecz: tak, masz rację. Ja bym tego krytyka wewnętrznego nie chciała zakrytykować. Bo dokładnie tak, jak mówisz – on ma swoją funkcję, zresztą każda emocja ma swoją funkcję. Krytyk wewnętrzny jest taką tubą, głosem tych naszych różnego rodzaju strachów, które mają konkretne zadanie. To jest dla mnie naprawdę mega istotna rzecz, dla mnie osobiście i w mojej pracy z klientami to było niesamowite odkrycie. Prosta rzecz – każda emocja ma swoją funkcję. Jest posłańcem. Ona nie jest ani dobra, ani zła. Ona może być nieprzyjemna, tak jak
na przykład strach. Ale nie musi być z założenia dobra albo zła.
I teraz taki strach jak wspomniałeś. Ten krytyk wewnętrzny jest taką tubą. Wyobraźmy sobie, że kierujemy sobie tym samochodem, gdzieś tam jakieś radio w tle i tak dalej, a ten krytyk wewnętrzny wyłącza radio i zaczyna nadawać. Mówi: „Bo tu siedzi koło mnie strach przed porażką i on ma ci coś do powiedzenia, Kowalska…”. I dokładnie ten strach przed porażką głośno krzyczał (a krytyk wewnętrzny był takim jego cheerleaderem) w momencie, kiedy dostałam pierwszą propozycję od wydawnictwa OnePress, żeby napisać książkę: „A co, jeżeli dam ciała? A co, jeżeli nie wyjdzie? A co, jeżeli ludzie nie będą chcieli czytać? A co, jeżeli skrytykują? A co, jeżeli się zbłaźnię? To będzie napisane, ja nie będę mogła nic dopowiedzieć. Te słowa będą wydrukowane, pójdą w świat. I co wtedy? Ja już nic nie zmienię! I co wtedy, jak to okaże się być porażką? Jak się okaże, że moje 20 lat pracy w środowisku międzynarodowym z dużą liczbą ludzi tak naprawdę mija się z prawdą? Jeżeli poniosę porażkę i jakiś hejt się włączy?”. Żyjemy w dobie hejtu i tak dalej, więc ten strach przed porażką był.
Jestem ostatnia, żeby mówić, że pozjadałam wszystkie rozumy. Kompletnie nie, bo u mnie te wszystkie strachy i te wszystkie emocje od czasu do czasu jeszcze szarpią za tę kierownicę. Tłumaczę to sobie tak, że to znaczy, że jestem człowiekiem – i tej wersji się trzymam. Natomiast ten strach przed porażką… Pamiętam, że wtedy skorzystałam z superwizji. Jako trener, konsultant, coach jestem w stałej superwizji. Pamiętam dokładnie, że wtedy z Agnieszką Woś-Szymanowską, nomen omen właśnie w nurcie analizy transakcyjnej, którą wspomniałeś, miałam cudowną sesję superwizyjną. Agnieszka zaprosiła mnie, żeby przyjrzeć się, przed czym mnie ten strach przed porażką przestrzega. Którymi obszarami on chce, żebym się zaopiekowała. Dla mnie to była ważna informacja: „Okej, Kamila, to stwórz sobie taką przestrzeń, żeby nie pisać tej książki w locie, w tak zwanym międzyczasie”.
Będę dzisiaj rzucać nazwiskami osób, którym jestem ogromnie wdzięczna za wsparcie dookoła. Czasami nawet nie wiedzą, jak bardzo mnie wsparli w procesie pisania książki. Rafał Żak – autor wielu naprawdę ciekawych książek. Jak z nim rozmawiałam, zupełnie tak offsite’owo, o tym, jak u niego wyglądał proces pisania, pozwolił mi skorzystać ze swoich błędów, swoich dobrych praktyk. I posłuchałam go, bo ten strach przed porażką mówił: „Jak będziesz pisać po łebkach, w międzyczasie, kolanem dociskać to pisanie, to może być porażka. Usiądź naprawdę poważnie do tego, skup się tylko i wyłącznie na tym”. Przeznaczyłam sobie na to 6 tygodni, w których wyłączyłam wszystkie inne swoje aktywności zawodowe. To był czas przeznaczony tylko i wyłącznie na to, żeby zabezpieczyć się przed porażką.
Porażka po pierwsze nie musi być zła, to nie o to chodzi. Ja jestem dużą fanką porażek jako takich, bo one też są naszą lekcją. Ale strach przed porażką podpowiada nam, że jest jeszcze coś, co warto by było zrobić, żeby w miarę możliwości (bo nie na wszystko mamy wpływ) zabezpieczyć się przed porażką. To jest jedna rzecz.
Postaw w końcu kropkę!
Michał Łęgowski: O ile nie wpadniemy w perfekcjonizm.
Kamila Pępiak-Kowalska: O, właśnie. Dawka tworzy truciznę. W pewnym momencie trzeba pokazać środkowy palec temu strachowi przed porażką. Powiedzieć: „Dobra, enough is enough. Wysłuchałam, a dalej już pójdę sama. Słyszę, że dalej się boisz, że dalej trzęsiesz portkami, ale ja potrzebuję już to zaakceptować. Bo już dalej będzie właśnie perfekcjonizm. Już dalej będzie za bardzo. Już dalej zasabotuję siebie”. Stąd intencjonalnie powiedziałam, że ja sobie nie dałam „jakiegoś czasu”, tylko to było 6 tygodni z konkretnym deadline’em (do tej pory pamiętam, że to był 15 września).
To trochę zabezpiecza przed perfekcjonizmem, bo jest wyznaczona konkretna data w kalendarzu, w pewnym momencie muszę postawić kropkę i powiedzieć, że już dalej nie ma szans, żeby cokolwiek zrobić. Później jest jeszcze redakcja oczywiście.
Michał Łęgowski: Trzeba umieć postawić tę kropkę. Bardzo mi się spodobało, jak powiedziałaś o tym strachu, kiedy wiedziałaś, że będziesz musiała wydać tę książkę, postawić tę kropkę. „I co się stanie dalej? Co, jeśli ktoś znajdzie jakiś bubel?”
Kamila Pępiak-Kowalska: Słuchajcie, postawcie przede mną 5 tysięcy ludzi i wystąpię, nie ma problemu. Ale wtedy – teraz już może trochę mniej – z jednej strony „Jaa! Ta propozycja to spełnienie moich marzeń!”, a z drugiej „A co, jeżeli dam ciała? A co, jeżeli nie sprostam? Dobra, ludzie mówią, że fajnie, jakbym napisała książkę, ale… nie wiem… chyba nie”.
Emocje jako przewodnicy
Michał Łęgowski: Powiedzieliśmy sobie przed chwilą, że strach, jakakolwiek emocja, jest dla nas informacją. Nie jest czymś złym ani dobrym. To jest informacja, którą trzeba wykorzystać, Czyli to, co pragniesz przekazać, jeśli dobrze Cię zrozumiałem, to to, żeby wykorzystać każdą pojawiającą się emocję. Czy dotyczy to życia prywatnego, czy zawodowego – tak jak powiedzieliśmy, na każdym etapie naszego życia możemy przeżywać takie silne emocje związane z chwilową niekompetencją, związane z utratą kontroli. „A co to będzie, jeśli to wydam? Co, jeśli to zrobię? Co, jeśli skoczę?”
Kamila Pępiak-Kowalska: Dosłownie też, bo ja pamiętam swój strach, kiedy skakałam ze spadochronem. To też jest strach, który potrafi sparaliżować.
Michał Łęgowski: Tak, też pamiętam swój pierwszy skok.
Kamila Pępiak-Kowalska: Albo zejście pod wodę, nie? Bo obydwoje nurkujemy. Przecież to sport ekstremalny jest, bo ludzie umierają, jeśli coś źle zrobią, więc ma prawo wystąpić strach. A pod wodą jak pojawi się strach i zaczynasz panikować, to jest kiepsko, naprawdę słabo.
Michał Łęgowski: Dokładnie. Czyli Twoja sugestia dla wszystkich, którzy nas oglądają i słuchają, jest taka, żeby zacząć przyglądać się tej emocji i sobie ją przepracowywać, tak?
Kamila Pępiak-Kowalska: Dla niektórych z nas słowo „przepracowywać” może być
niezrozumiałe. Bo co to znaczy „przepracowywać”? Ugniatać jak ciasto? Co z nim zrobić? Uderzyć, kopnąć czy co?
Wewnętrzne konwersacje, czyli dialog z syndromem oszusta
Michał Łęgowski: A może jak plastelinę.
Kamila Pępiak-Kowalska: Przede wszystkim posłuchać. I teraz powiem o kolejnym strachu, takiej odmianie krytyka wewnętrznego, który mnie dopadł m.in. podczas pisania książki. Co ciekawe, poświęciłam mu cały jeden rozdział, a skubaniec mnie i tak dopadł. Mianowicie – syndrom oszusta.
Ja sobie z tym syndromem oszusta po prostu normalnie wewnętrznie porozmawiałam, na zasadzie: „Zapraszam! Zapraszam, proszę, usiądź i mi tak naprawdę szczerze powiedz, o co ci chodzi”. Rzeczonego 15 września, jak już ten strach przed porażką był przepracowany, książka została napisana, kiedy miałam właśnie wysłać wersję pierwotną do wydawnictwa, kiedy przyszedł czas na naciśnięcie „wyślij”, syndrom oszusta fizycznie zamroził mi rękę. Autentycznie fizycznie zblokowałam się, bardzo rzadko mi się to zdarza, bo ja raczej z tych ruchliwych. Szybciej wyleję herbatę i coś napsocę, niż czegoś nie zrobię. A tu potrzebowałam posiłkować się moim ulubionym człowiekiem, czyli moim dzieckiem. Poprosiłam go, żeby nacisnął „wyślij”, bo sama nie potrafiłam. Bo włączył mi się syndrom oszusta.
Ten głosik, ten krytyk wewnętrzny zaczął mówić: „Serio? Bez kitu? Statystycznie częściej czyta się książki mężczyzn niż kobiet”. Czyli ten syndrom oszusta jeszcze wykorzystał przeciwko mnie tę wiedzę, którą posiadałam. „Raczej piszą w Polsce ludzie z Warszawy, Krakowa, Wrocławia, no, może Poznań, Gdańsk, ale ty ze Szczecina jesteś. Ze Szczecina to wszędzie daleko. Szczecin to tak jakoś niekoniecznie słynie z nie wiadomo czego. Nie jesteś psychologiem. Jesteś pedagogiem, tak. Jesteś ekonomistą, politologiem. Ale to jest książka
psychologiczna, więc co ty wiesz na ten temat? Są mądrzejsi od ciebie. Oni się chyba nadają bardziej. Ten OnePress, to oni się z tobą skontaktowali. A ty widziałaś kogoś? Oni tylko mailowo z tobą rozmawiali. Ale ty nie wiesz, czy to nie jest podpucha. Wyślesz komuś i nie masz pewności”. Słuchajcie, ten strach do mnie naprawdę tak mówił. Ja to cytuję, do tej pory pamiętam słowo w słowo, co do mnie mówił.
Kiedy pracuję z klientami nad inteligencją emocjonalną, zwykle pokazuję jakiś zestaw
emocji. Teraz ostatnio posiłkuję się zestawem emocji wyekstrahowanych przez Brené Brown, 87 emocji i stanów emocjonalnych. Pamiętam jedną z moich klientek, która jakiś czas temu powiedziała: „Kamila, ale w tych wszystkich zestawach nie ma jednej zasadniczej emocji”. I ją też odczułam razem z tym syndromem oszusta – to emocja what the fuck (przepraszam, że sobie pozwolę tak po angielsku). To jest takie połączenie zdziwienia z zaskoczeniem, ze złością i ogólnie pomieszanie emocji. Więc ja wtedy miałam to WTF, tę emocję, do której mówię: „Ej! Ja o tobie cały rozdział napisałam! A ty mimo wszystko mnie sabotujesz?! Cholerniku jeden!”.
Więc to, co powiedziałeś wcześniej, to, co podbiłeś: emocje czynią nas ludźmi i nie są złe. One są informacją, więc to była jakaś informacja. Pamiętam, że się zatrzymałam. Poprosiłam o wsparcie przy fizycznym wysłaniu, bo był deadline, ale stwierdziłam, że zanim jeszcze zacznę się sama na siebie denerwować („Durna ty! Zobacz, jaka oszustka z ciebie. Nawet nie potrafisz książki wysłać”), pozwolę sobie zaprosić ten syndrom oszusta na kozetkę i autentycznie wysłuchać, co ma do powiedzenia. Wysłuchać bez oceniania.
Nie jest to wcale proste, chociaż może brzmi łatwo. Wymaga trochę pracy, tak jak pracuję też właśnie z klientami w obszarze rozwijania inteligencji emocjonalnej. To jest jak trening, jak siłownia. Nie pójdziemy od razu na siłownię czy nie przebiegniemy 10–15 km, bo wymaga to treningu. Ale po jakimś czasie treningu naprawdę widać efekty. Im więcej trenujemy, tym większe prawdopodobieństwo, że będziemy w stanie po prostu, najzwyczajniej w świecie, bez oceny (choć z lekko podniesionym ciśnieniem) wysłuchać tego, co ten nasz krytyk w wersji na przykład syndromu oszusta ma do powiedzenia. I zaakceptować. Powiedzieć: „Okej, to jest twoje zdanie, słyszę. Możesz mieć rację – przekonajmy się! Tak po prostu, z ciekawości”.
Michał Łęgowski: Czyli wysłuchać, zaakceptować. To przyglądanie czy wsłuchanie się w swoje własne emocje ma nam dać do myślenia, niesie ze sobą jakiś przekaz dla nas samych. To jest bardzo ciekawe, co powiedziałaś, bo bardzo często doświadczamy tego w życiu zawodowym czy prywatnym, że ludzie raczej dążą do tego, żeby albo się tych emocji wyzbywać…
Kamila Pępiak-Kowalska: …albo ścisnąć, udawać, że ich nie ma. Bo profesjonalizm w
biznesie polega na tym, że nie ma emocji. Taki emocjonalny jesteś nieprofesjonalny.
Jak przejąć kontrolę nad emocjami?
Michał Łęgowski: Opanować się, tak, to jest kwestia tego. Albo w drugą stronę – dają się im ponieść, a potem tego żałują. Bo chyba zgodzisz się z tym, że emocje, jeśli będą takie wyeskalowane, mogą nas ponieść, bo tracimy nad sobą kontrolę. I to też chyba nie o to chodzi.
Kamila Pępiak-Kowalska: Oryginalny tytuł książki Michaela Gazzanigi to Kto tu rządzi? Ja czy mój mózg?. W kontekście emocji bym go sparafrazowała: Kto tu rządzi? Ja czy moje emocje?. Byłabym właśnie zwolennikiem tego, żebyśmy mieli emocje, ale żebyśmy to my nimi zarządzali, a nie one nami. Ważne jest, kto trzyma władzę. Im więcej wiemy na temat emocji, im więcej trenujemy, tym bardziej umiemy zatrzymać się, kiedy te emocje są. Słuchamy tych emocji i traktujemy je z taką dziecięcą ciekawością („Ciekawe, co ma dzisiaj do powiedzenia ten mój krytyk wewnętrzny”).
Ja na przykład codziennie rano od prawie już 5 lat prowadzę dziennik. Bardzo mocno moją systematyczność w dzienniku podbiła lektura książki Terapia przez pisanie, gdzie autorzy przytaczają mnóstwo badań naukowych świadczących o tym, że proces nawet nie obserwowania, nawet nie mówienia, a pisania o emocjach, o tym, co widzimy, o naszych obserwacjach, przyłapywanie się na pewnych myślach może być terapeutyczne. Ba, są sytuacje, w których jest bardziej terapeutyczne niż praca z drugim człowiekiem, bo nie ma tej ekspozycji społecznej. I powiem szczerze, że właśnie tego typu treningi pomagają nam. To nawet nie chodzi o to, żeby się opanować, bo – tak jak powiedziałeś – to nie jest dobry cel, jeżeli chcemy te emocje schować, żeby być profesjonalnymi, a potem gdzieś je wyładować. Nie, to bardziej chodzi o to, żeby nauczyć się zarządzać tymi emocjami i traktować je jako messenger, takiego kuriera, który przychodzi i coś mówi.
Żyjemy w dobie e-commerce i kurierów, no powiedzcie mi, jak dostajecie przesyłkę od kuriera, to co? Nie otwieracie mu drzwi? Wyrzucacie go? Ta paczka jest taka niefajnie zapakowana i co? Rzucicie w kuriera tą paczką? No nie, odbieramy tę paczkę, z ciekawością otwieramy. Szczególnie jeśli dużo zamawiamy, wtedy jest ta ciekawość, które to zamówienie. Otwieramy z ciekawością i później się zastanawiamy, co z tym zrobić. Przymierzyć, nie przymierzyć? W niektórych firmach można oddać, są różne warunki. Gdybyśmy tak właśnie potraktowali nasze emocje: jak tego kuriera, który przychodzi z paczuszką dla nas, to jest jakiś prezent i on ma coś nam dać. Możemy to odesłać, powiedzieć „nie kupuję, nie biorę”, tak jak w moim przypadku z tym syndromem oszusta. A możemy stwierdzić „o, to mi coś mówi!”, tak jak ten strach przed porażką. Czyli to jest informacja, że dobra, może potrzebne jest trochę więcej uważności z mojej strony, może więcej badań naukowych, może większe zanurzenie się w temacie. Może to spowoduje, że zminimalizuję ewentualne ryzyko porażki.
Jeżeli miałabym dać tylko jedną radę, to poradziłabym, żeby potraktować te emocje jako takiego kuriera z prezentem dla nas, z informacją. Otwierać z ciekawością i potem się zastanawiać na spokojnie, co z tym zrobić. Nie reagować od razu, na pewno nie wyrzucać kuriera. Kurierzy ciężką pracę wykonują, chylę czoła przed nimi. Tak samo emocjom, jak i kurierom, zresztą nam wszystkim należy się szacunek.
Michał Łęgowski: A są jeszcze tacy kurierzy, którzy przynoszą nam kilka paczek naraz.
Kamila Pępiak-Kowalska: Tak, też. Albo zostawiają pod drzwiami i potem niespodzianka, więc są różne opcje i tutaj ta metafora mi się rozwija.
Wracając do tego, o co zapytałeś, o czym zaczęliśmy rozmawiać: takie profesjonalne, biznesowe podejście do pracy nie polega na tym, że ja zamykam drzwi i nie wpuszczam żadnych kurierów. Ja ich wpuszczam, ale nie reaguję tu i teraz. Zastanawiam się, jak zareagować.
Opowiem Wam taką anegdotę jednej z moich klientek. Pracowałyśmy coachingowo, przez cały proces ona przede wszystkim skupiała się właśnie na pracy nad swoją inteligencją emocjonalną, to już ładnych parę lat temu było. I w pewnym momencie powiedziała: „Wiesz co, Kamila? Ta inteligencja emocjonalna to chyba nie działa. Bo ja myślałam, że to będzie inaczej. Myślałam, że jak w pracy mnie ktoś zdenerwuje, to ja nie będę czuła żadnych emocji, będę spokojna jak tafla jeziora, niewzruszona”. Kilkukrotnie powtórzyła „nie będę czuła emocji”. Ja się przeraziłam: „Jezus Maria, jeśli ja ci w którymś momencie powiedziałam, że inteligencja emocjonalna polega na nieposiadaniu emocji, to wróć! Nie! Nie posiadamy emocji tylko w dwóch sytuacjach: albo jak jesteśmy psychopatami, albo jak leżymy 6 stóp pod ziemią, czyli jak jesteśmy na cmentarzu”.
Dodam jeszcze z tych takich współczesnych, nowych rzeczy, że dzisiaj miałam przyjemność uczestniczyć w fenomenalnej konferencji na temat AI, gdzie wspólnie dyskutowaliśmy, że zasadniczą – i raczej w najbliższym czasie nie do zmienienia różnicą między człowiekiem a AI są właśnie emocje. To, że je odczuwamy, czyni nas ludźmi, czyni nas żywymi istotami.
Więc jest okej czuć emocje. Tylko problem się pojawia, kiedy te emocje zaczynają rządzić. Jak takie małpy skakać nam po głowie i zarządzać naszą przestrzenią – dopiero wtedy jest nieprofesjonalnie. A profesjonalnie jest, kiedy to my zarządzamy emocjami, ale nadal je mamy. Czujemy je i traktujemy jako takich sprzymierzeńców, którzy właśnie są tymi kurierami, którzy przynoszą nam informacje. Przed czymś ostrzegają, o czymś mówią, coś doradzają. Nawet jeżeli czasami jest to nieprzyjemne, głośne i niefajne. Ale żadna emocja – i to jeszcze bardziej też podbiję – nie jest ani dobra, ani zła. Emocje są neutralne. One mogą być dla nas mniej albo bardziej przyjemne – to tak, ale nie są albo dobre, albo złe. Są po prostu w różny sposób odbierane.
Znam osoby, dla których smutek (i to nie są osoby z zaburzeniami) jest ulubioną emocją. Bo lubią, bo daje im przestrzeń do wycofania, do przemyślenia. A dla wielu z kolei smutek jest złą emocją. Znam wiele osób, które w gniewie są doenergetyzowane, lubią się wkurzyć na coś, bo wtedy jeszcze ostrzej działają. Ja trochę tak mam, jestem raczej temperamentna i umiem gniew skanalizować w taki sposób, że będzie to korzystne dla mnie i dla mojego najbliższego otoczenia. Więc gniew daje energię. Jak się na coś wkurzę, to „JA czegoś nie zrobię?!”. I to może być dla nas może nie zawsze przyjemna, ale dobra emocja. Każdy z nas tę przyjemność i nieprzyjemność inaczej będzie rozpatrywał. Ale na pewno żadna emocja nie jest ani zła, ani dobra.
Świadomość i samoregulacja – praca z emocjami
Michał Łęgowski: Jasne. Idąc dalej, zgodnie z tym raportem, na który powoływaliśmy
się na samym początku (World Economic Forum z tego roku), praca z emocjami jest
kompetencją przyszłości. W trakcie naszej rozmowy wspomniałaś kilka razy o treningu z emocjami. Jak jeszcze możemy pracować z tymi emocjami, wykazując się tą kompetencją przyszłości?
Kamila Pępiak-Kowalska: Tak, podbiję to, co powiedziałeś. Kiedyś jeszcze było tak, że inteligencja emocjonalna i zarządzanie emocjami były jako jedna kompetencja. Teraz jest to rozbite.
Czytam The Future of Jobs Report z 2023 roku: na trzecim miejscu jest resilience, flexibility and agility, czyli odporność psychiczna, umiejętność wracania do pierwotnego stanu i tzw. elastyczność, w tym elastyczność emocjonalna, jako osobna kompetencja. Zupełnie osobna: motivation and self-awareness – i self-awareness, czyli umiejętność zauważania, jest jedną z wyekstrahowanych części inteligencji emocjonalnej, trochę o niej dzisiaj mówiliśmy. To umiejętność zauważania swoich myśli, swoich emocji, swoich potrzeb. Zosia Jakubczyńska ostatnio mi przypomniała (pozdrawiam serdecznie, jeśli nas słucha), że w analizie transakcyjnej mówi się, że emocje są potrzebowskazami. Czyli self-awareness to jest
umiejętność zauważenia, na jaką potrzebę zwraca mi uwagę ta emocja. I to jest jako zupełnie osobny zestaw kompetencji. Jest jeszcze jedna: empathy and active listening, jako wyekstrahowana, zupełnie osobna kompetencja wśród kompetencji przyszłości. Empatia i umiejętność aktywnego słuchania bez oceniania jest osobną kompetencją.
Analizowałam poprzednie raporty i po raz pierwszy składowe inteligencji emocjonalnej są rozbite na więcej niż jedną kompetencję przyszłości. Czyli okazuje się, że im dalej wchodzimy, tym bardziej nam się to napęcznia. Odpowiem na zadane pytanie dokładnie na podstawie tych kompetencji, które teraz wymieniłam. Pierwsze, co powinniśmy czy potrzebujemy zrobić, to zatrzymać się i zbudować świadomość: Jakie mam potrzeby? Jakie mam wartości? Przed czym ta emocja mnie przestrzega i o czym informuje? Jeżeli traktuję te emocje jako tego kuriera, który przynosi mi jakąś informację, jakąś paczkę, to z ciekawości ją otwieram, zanim ją ocenię. Możemy to zrobić przy oddychaniu, możemy to zrobić pisemnie, możemy – do czego bardzo zachęcam – przy wsparciu coacha, terapeuty, konsultanta, osoby profesjonalnej, która pomoże nam i podpowie, w jaki sposób i na które elementy tego self- awareness (czyli samoświadomości) dobrze by było, żebyśmy zwracali uwagę.
Self-regulation, czyli umiejętność regulowania, to jest drugi krok. Czyli trening polega na tym, że jeżeli ja już potrafię zauważyć ten mój syndrom oszusta albo tego mojego krytyka wewnętrznego (albo ten mój strach przed porażką, albo jakąkolwiek inną emocję, włącznie z radością, agresją czy wcześniej wspomnianym what the fuck), to czy mam w swoim narzędziowniku człowieka narzędzia, które dla mnie są skuteczne.
Znam osoby, dla których wygadanie się tu i teraz będzie skuteczne, znam takie, które twierdzą, że wyjście na papierosa (do czego jako były palacz nie namawiam) pomaga. Nie samo wyjście, ale fizyczne wstanie z miejsca, gdzie odczuwam tę emocję, przejście zazwyczaj na zewnątrz, wdech-wydech, a potem powrót – to są te elementy, tu papieros jest tylko i wyłącznie pretekstem, więc jeśli możecie bez papierosa, to sugeruję to tak pozostawić. To są te strategie.
I self-regulation będzie tym takim elementem, że ja wiem, jakie są możliwości strategii i nie robię tego na zasadzie kopiuj i wklej, bo skoro Michałowi to działa, to mi też musi i kolanem dopcham. Nie. Skoro Tobie coś działa, to ja mogę tego spróbować, ale to nie znaczy, że u mnie też zadziała.
Aktywność a równowaga emocjonalna
Michał Łęgowski: Są strategie, które pomogą nam wszystkim. Ruch…
Kamila Pępiak-Kowalska: Sen. Dobre odżywianie. Zwrócenie uwagi, czy na przykład jesteśmy wystarczająco nawodnieni. Takie te fizjologiczne podstawy – tak, jak najbardziej. Ale też przyjrzenie się, ile. Bo zbyt dużo snu też nie jest dobre, jeśli śpimy za długo albo na przykład źle śpimy (wtedy nie ilość, a jakość będzie istotniejsza). Każdy z nas ma też inne potrzeby jeśli chodzi o sen, wodę.
Ale tak, zgadzam się z tobą – ruch. Ja też w książce dość mocno starałam się zaznaczyć aktywność fizyczną. Pisałam ją w czasie pandemii, gdzie zauważyłam (i potem też badania to podbiły), że my jako Polacy bardzo mocno się rozjechaliśmy, jeśli chodzi o aktywność. Część z nas się zaktywizowała i zaczęła więcej biegać, mając taką psychiczną niezgodę na to, żeby na przykład cały czas siedzieć w domu, pracować zdalnie i tak dalej. Ta część zaczęła bardziej o siebie dbać, a część z nas wręcz przeciwnie – bardziej siadła i jedyna trasa, którą wykonywała, to z kuchni do dużego pokoju i z powrotem.
Natomiast jest udowodnione, że jeżeli chodzimy – chodzimy, tu nie chodzi o nie wiadomo jaką aktywność fizyczną – średnio mniej niż 5649 kroków dziennie, to zaczynają nam się stany depresyjne. Nie mylić z depresją, to jest choroba bardzo poważna i wymaga poważnego potraktowania. Mówię o takich stanach, gdzie ten nastrój nam opada. Gdzie ten krytyk wewnętrzny dostaje takie karmidełko do tego, żeby sobie pojęczeć, pomarudzić, ponarzekać. Gdzie troszeczkę nam się ten neurotyzm może podbijać i trochę tak nam gorzej w tym świecie. Wystarczy ruszyć cztery litery.
Średnio w Polsce chodzimy 5100 kroków, czyli jako naród jesteśmy pod kreską – z zaznaczeniem, że część z nas chodzi bardzo dużo, a część z kolei bardzo mało. W związku z tym niewiele jest osób, które są w tej grupie wyrabiającej normę.
Michał Łęgowski: Wiesz, z tym ruchem to też jest tak, że wchodzimy trochę na pole radzenia sobie ze stresem.
Kamila Pępiak-Kowalska: Tak, self-regulation, dokładnie.
Rola nawyków w zarządzaniu stresem
Michał Łęgowski: Zarządzanie stresem. Taka ciekawostka, która zawsze daje do myślenia: uczestnicy warsztatów zawsze potrafią wymienić bardzo dużo sposobów na radzenie sobie ze stresem. Po prostu jak ruszymy, to można zebrać tysiąc w przeciągu paru minut.
Kamila Pępiak-Kowalska: Tak, bo ta wiedza jest wszędzie, ona jest dostępna.
Michał Łęgowski: Ta wiedza jest. Ale najtrudniej jest wyrobić właściwe nawyki. I á propos tego palenia papierosów, chciałem wrócić właśnie do tego, że to są te strategie negatywne. Te krzywdzące, dysfunkcyjne, które nabywamy.
Kamila Pępiak-Kowalska: Alkohol…
Michał Łęgowski: Jeśli na przykład ja pracuję cały dzień przed komputerem, to siadanie do telewizora czy sięganie po papierosa nie będzie najlepszą strategią na poradzenie sobie z jakimiś emocjami w pracy, ze stresem czy z tym co się działo, chociaż mnie to uspokaja.
Kamila Pępiak-Kowalska: Człowiek się odstresuje, włączy sobie jakąś grę na przykład albo innego Netflixa.
Michał Łęgowski: Tak, to też jest bardzo zgubne. Dlatego że sięganie po te strategie takie destruktywne, jak na przykład sięganie po papierosa, bo ta nikotyna, ten dym powoduje, że my się uspokoimy. Teoretycznie działa, ale na dłuższą metę nie jest dla nas dobre. Charles Duhigg w swojej książce Siła nawyku pisał o tym, jak zamieniać te nawyki, podmieniając je, ale nie podmieniając nagrody. Bardzo polecam wszystkim.
Kamila Pępiak-Kowalska: I Atomic habits w tym temacie też jest książką, która może podpowiedzieć, jak te negatywne nawyki, te, które są dla nas destrukcyjne, długoterminowo szczególnie, można podmienić na te pozytywne. Á propos ruchu i siedzenia, to ja na przykład jestem wielką fanką stania. Teraz z wami stoję, nie wyobrażam sobie inaczej pracy zdalnej (a pracuję zdalnie 14 lat, tak naprawdę od ponad 3 lat prawie w 100%).
Michał Łęgowski: O, stoisz teraz, rzeczywiście. Super!
Kamila Pępiak-Kowalska: Zauważyłam, że mnie osobiście to self-awareness, self-regulation zachęca bardzo mocno do obserwowania samej siebie. Czasami robienia notatek, a czasami takiego księgowania w głowie, co mi pomaga, a co mi przeszkadza. Takie właśnie mikronawyki.
Dla mnie na przykład dzień przed komputerem w pozycji siedzącej kończył się na dużej irytacji. Co z tego, że miałam przesympatycznych, niesamowitych klientów, fajne warsztaty, jak kończyłam zmęczona. Zastanawiałam się, z czego to wynika, kiedy tak już mocno na poważnie do tego usiadłam. Jedna rzecz – ja na przykład na warsztatach stacjonarnych, jak pracuję face-to-face z klientami, nie siedzę. Nie umiem. Ja raczej jestem z tych ruszających się, raczej biegam, lubię dynamicznie pracować. I okazuje się, że dokładnie to samo jest mi potrzebne online. Zmieniłam swoje podejście i zmniejszył się bardzo mocno poziom irytacji w pracy online w momencie, kiedy właśnie stanęłam.
Więc to są takie małe rzeczy, które mogą wpłynąć na to, jak się czujemy, jaki mamy nastrój i czy ten nastrój nam się poprawia, czy też pogarsza. Ale zdecydowanie warto, jak powiedziałeś, zwrócić uwagę na to, które nawyki są dla nas konstruktywne, a które długoterminowo są destrukcyjne. I raczej inwestować w te pierwsze. To na początku może być trudne, ale się opłaca.
Michał Łęgowski: Czyli oprócz tych uniwersalnych strategii warto sięgnąć też po swoje, sprawdzić, jakie one są.
Kamila Pępiak-Kowalska: Testować siebie.
Większa samoświadomość? Zapisuj emocje!
Michał Łęgowski: Potestować, tak, wyrobić właściwe nawyki. Jedną z rzeczy, które też się pojawiają na warsztatach z zakresu inteligencji emocjonalnej (które zresztą sama też prowadzisz), jest zapisywanie tych emocji, żeby one się w pewien sposób ustrukturyzowały na kartce.
Kamila Pępiak-Kowalska: Zawsze.
Michał Łęgowski: I żeby pozwolić sobie na pracę z tą emocją, kiedy tak naprawdę
możemy ją rozpisać: czym ona jest albo jak ją rozumiemy.
Kamila Pępiak-Kowalska: Tu leży Atlas of the heart Brené Brown, książka fenomenalna, gdzie właśnie te 87 emocji, stanów emocjonalnych jest cudownie rozpisanych. Brené Brown jako badaczka – wydaje mi się, że współcześnie jedna z większych badaczek emocji właśnie – trochę parafrazuje Petera Druckera: nie możemy czymś zarządzać, jeżeli tego nie znamy, jeżeli nie potrafimy tego jakoś zmierzyć. Pomaga nam zdefiniować i zmierzyć, czym tak naprawdę są te emocje, jakie są malutkie różnice między nimi.
Powiem Wam taką ciekawostkę: fizjologicznie dokładnie tak samo w nanosekundach odczuwamy lęk i ekscytację. Tylko potem my decydujemy, na bazie naszych dotychczasowych doświadczeń i tego, czy potrafimy wprowadzić to self-regulation, czy po tym fizjologicznym skręcie żołądka i takim właśnie rozdygotaniu będziemy działać dalej.
Ja na przykład tak miałam chwilę przed tym, jak się połączyliśmy. Autentycznie zatrzymałam się i mówię: „Dobra, chwila rozmowy”. Jestem wielką fanką takiego „posiedzenia zarządu”, żeby samemu ze sobą porozmawiać, me, myself and I, z kimś na swoim poziomie, naprawdę czasami warto. Więc chwilę przed naszym połączeniem, odczuwając fizjologicznie właśnie takie coś, stwierdziłam: „Dobra, Kowalska, przystań na moment i zastanów się, co to jest: lęk
czy ekscytacja?”. To mógł być trochę lęk, bo ja nie jestem wielką fanką live’ów – to trochę jak z tą książką, leci w eter i już to se ne vrati. Jednak stwierdziłam, że to jest ekscytacja, bo pracujemy razem już tyle lat, ufam Tobie.
Tak z backstage’u Wam powiem, że Michał jest jednym z bardziej (jeśli nie najbardziej) przygotowanych prowadzących, z którymi miałam przyjemność do tej pory – a miałam przyjemność z naprawdę fenomenalnymi. Przygotowany w takim sensie, że ja dostałam wszystkie punkty, o czym będziemy rozmawiać, Michała propozycje. Spotkaliśmy się, przetestowaliśmy, mamy na backstage’u Wojtka, więc dużo jest takich rzeczy, które powodują, że czuję się bezpieczna.
I wtedy stwierdziłam: „Ej! Nie! To jest jednak ekscytacja. Wybieram ekscytację”. Cieszę się bardzo, że się tu spotykamy. Teraz kątem oka rzuciłam na zegarek i stwierdziłam: „Ależ ta ekscytacja mnie poprowadziła!”. Więc tak, to była ekscytacja, bo lęk spowodowałby, że raczej bym się nie odezwała.
Utrata kontroli, czyli jak zachować pewność siebie w obliczu niespodziewanych sytuacji
Michał Łęgowski: Przejdziemy za sekundę do pytań, tak że Wojtek poprosimy Cię,
możesz zacząć nam podawać pytania od wszystkich naszych widzów. Ja już jedno widzę, więc za chwilę do niego nawiążę. Ale aby zaspokoić ciekawość wszystkich i Twoją, Kamila, odpowiem w ten sposób: oczywiście dziękuję bardzo za komplement, ale á propos tej chwilowej utraty kontroli…
Kamila Pępiak-Kowalska: Tu też mam inną historię na nasz temat, mogę powiedzieć?
Michał Łęgowski: Ha, ha! Wiesz co? Przygotowanie przygotowaniem, ale złośliwość
rzeczy martwych to jest druga rzecz. Taka ciekawostka związana z tym, że narzędzie, z którego dzisiaj korzystamy – bo od dawna nie prowadziliśmy różnych live’ów – jest
nowe. I jak tylko odpaliliśmy, to mi przestało tu coś działać. Nie wiem, czy to było widać. Mówię: „Co tu się dzieje? Dobra, Wojtek sobie poradzi, ja tu prowadzę dalej rozmowę z Kamilą” i po prostu odpuściłem. Ale rzeczywiście był ten strach przed utratą kontroli: „Czy to na pewno już poszło? Czy to się nagrywa? Czy tamci widzowie nas widzą, bo ktoś tam coś napisał, że się nie wyświetla?”.
Kamila Pępiak-Kowalska: I co zrobiłeś, Michał? Zrobiłeś najmądrzejszą rzecz, jaką można było zrobić: zaakceptowałeś to, na co masz wpływ, a z drugiej strony: „Okej, jest Wojtek. W razie czego będziemy działać. Nie robimy operacji na otwartym umyśle, damy sobie radę. Nie pierwszy raz jesteśmy w takiej sytuacji”.
Taki dyskomfort ze względu na chwilowy brak kontroli i takie „O nie! Wyjdzie, że coś jest ze mną nie tak!” może nas sparaliżować, ale nie dajmy się mu. To jest znowu ten taki, który siedzi tutaj na siedzeniu obok i próbuje szarpnąć za kierownicę. I on Cię szarpnął, ale Ty szybko dałeś mu po łapach i powiedziałeś: „Ej, siedź! Ja tu prowadzę. I zobaczymy – mamy Wojtka na CB radiu i będziemy jechać. Damy radę”.
Pokonywanie syndromu oszusta
Michał Łęgowski: Tak. I dajmy się szarpnąć teraz naszym widzom, żeby zadali swoje
pytania. Pierwsze pytanie, które się pojawiło na czacie, jest związane z syndromem
oszusta/oszustki, bo jeden z uczestników naszej rozmowy zapytał, żebyśmy jeszcze raz wytłumaczyli w jednym zdaniu, co to jest. Bo żeśmy bardzo do niego nawiązali,
rozwinęliśmy tę myśl, ale jakby wytłumaczyć, zdefiniować jeszcze w jednym zdaniu, co to dokładnie znaczy.
Kamila Pępiak-Kowalska: Tak. Fajnie, że tutaj odmieniłeś przez rodzaje. Mogę się domyślać, dlaczego to zrobiłeś: pierwotnie syndrom oszusta nazywany był syndromem oszustki, dlatego że najpierw zauważono go u kobiet. I panowało takie przekonanie, że chyba raczej kobiety to mają, nie mężczyźni. Pierwotnie syndrom oszustki. A później stwierdzono, że jednak nie. Mężczyźni zaczęli się również do niego przyznawać i okazuje się, że przynajmniej 70% (a ostatnio trafiłam na publikację, że jednak więcej) nas wszystkich na tym ziemskim dusz padole przynajmniej raz miało ten syndrom.
To jest takie przekonanie, że nie zasługuje się na sukces. To jest taki brak pełnej świadomości swoich zasobów. To jest takie przekonanie, że „Ja chyba nie mam wystarczająco dużo kompetencji, ja chyba się do tego nie nadaję. Okej, awansowali mnie, ale zaraz się pewnie zorientują, że to jednak był błąd. Bo ja nie wiem wszystkiego, co jest potrzebne na tym stanowisku, a ci wszyscy inni dokoła mnie są mądrzejsi. Ja nie umiem się tak inteligentnie jak oni wypowiadać, odważnie zadawać pytań. To ja jednak zostanę dłużej po godzinach, żeby 4, 5, 8, 10 razy sprawdzić te wszystkie materiały, bo jeszcze zaraz ktoś mnie przyłapie na tym, że ja oszukuję”. I syndrom oszustki – pierwotnie, ale chcę zaznaczyć, że mężczyźni też go miewają i teraz już przestał być płciowy – jest po prostu ludzki i człowieczy.
Jeżeli chcecie dowiedzieć się na ten temat więcej, to odwołam się do książki, bardzo fajne publikacje na ten temat ma Adam Grant. Fenomenalny jest rozdział w jego ostatnio opublikowanej książce (teraz za moment wyjdzie najnowsza) Leniwy umysł, w którym on pokazuje korzyści z syndromu oszusta. Bo syndrom oszusta to jest, jak wcześniej mówiłam, informator. Ja osobiście swojemu syndromowi oszusta (imposter syndrome) jestem wdzięczna, bo on mi podpowiada, na co jeszcze potrzebuję zwrócić uwagę.
Ba! Powiem szczerze, że trochę mam dystans do osób, które nigdy w życiu nie odczuwają syndromu oszusta. Bo tam wybrzmiewa mi trochę pycha, trochę próżność, trochę ignorancja. Syndrom oszusta jest też charakterystyczny dla tzw. high potentials, dla osób, które są inteligentne, mądre, mają dużą wiedzę i wiedzą, czego nie wiedzą – i to jest coś, co karmi ten syndrom oszusta.
Michał Łęgowski: O, tak. To jest ta nieświadoma kompetencja, możemy się tu odwołać do modelu Burcha. To jest ta matryca, gdzie mamy świadomą kompetencję,
nieświadomą niekompetencję, świadomą niekompetencję – zachęcamy widzów, żeby też poszukać w sieci, jeśli Was to zainteresuje. Ale to jest właśnie to, że ja mogę mieć świadomą niekompetencję, ale mam już tę kompetencję na tyle, że wiem, jak dużo jest jeszcze do odkrycia.
A jednak – jak wspomniałaś o tym high potentials – w sytuacjach, kiedy jakaś osoba z dużym potencjałem jest wybierana i wprowadzana na ścieżkę rozwoju, na przykład żeby dołączyła do kadry menadżerskiej, to może mieć takie poczucie syndromu oszusta/oszustki: „Co ja tu w ogóle robię?”.
Kamila Pępiak-Kowalska: Mamy pytanie właśnie, jak walczyć z tym syndromem oszusta, albo jak przynajmniej częściowo przekuć go na swoją stronę. Po pierwsze primo: zaakceptować to, że on jest i że to jest okej. Jeżeli go masz, to jest duże prawdopodobieństwo, że jesteś osobą o dużym potencjale – chylę czoła, gratuluję. Czyli wiesz, czego nie wiesz, to jest pierwsza rzecz.
Druga rzecz: jak w biznesie na przykład pracuję, to to, co pomaga (i tu trochę robię reklamę branży Michała i mojej, chociaż to nie jest główną intencją), to przegadanie tego tematu z kimś, kto pozwoli nam, będąc z zewnątrz, usystematyzować tak naprawdę naszą wiedzę i kompetencje. Bo my czasami możemy nie wiedzieć, czy to będą nierozpoznania, czy nieświadoma kompetencja, możemy nawet nie wiedzieć, że coś robimy, bo to jest tak proste dla nas, tak łatwe, że myślimy: „Zaraz mnie przyłapią na tym, że nie zarządzam dobrze zespołem”, a może się okazać, że jesteśmy urodzonymi liderami. I po prostu robimy to w tak naturalny sposób, że nawet nie wiemy, co tak naprawdę robimy – tu też może się włączyć syndrom oszusta. Więc przegadanie tego z kimś z zewnątrz, kto powie: „Ej, Michał, Kamila, ale ja widzę u ciebie, że masz taką, taką i taką kompetencję”.
Testy psychometryczne, typu wspomniany przez nas FRIS, moim zdaniem bardzo fajnie potrafią skalibrować, bo nazywają też nasze umiejętności, zasoby i kompetencje. Pokazują, gdzie ewentualnie możemy mieć wąskie gardła, i to my decydujemy, czy nad tym pracujemy, czy poprosimy kogoś o pomoc.
Kolejna odpowiedź na to, jak walczyć czy co robić, jeżeli syndrom oszusta nam mówi: „Ej, you are not good enough, nie jesteś wystarczająca, jeszcze tego i tego się naucz” – warto by było się zastanowić, czy go nie posłuchać i na przykład naprawdę nie przeczytać jakiejś książki, nie posłuchać fajnego live’a, podcastu, bo może być tak, że ten syndrom nam naprawdę dobrze radzi. „Zanim tam wyjdziesz, siądź na czterech literach (albo stój, jak kto woli) i się doucz”. Natomiast żeby nie wpaść w tę spiralę takiego przerozwojowania, że „to jeszcze, i to jeszcze, i następny certyfikat, i jeszcze to i wtedy dopiero 120% normy mam zrobione, to dopiero mogę dopiero startować”. Żeby też wiedzieć, że to dawka tworzy truciznę.
To są takie pierwsze, najczęściej przez moich klientów stosowane techniki. Nawet ja pracuję ze swoją superwizorką i wątpię w swoje kompetencje, a ona mi mówi: „Kamila, nie włączył ci się przypadkiem syndrom oszusta?”. Ja wtedy: „No patrz, skubaniec, tylnymi drzwiami wszedł”. Więc nawet samo takie zauważenie i przyjrzenie się z ciekawością, co on mi takiego mówi, często zadziała. Może to potrzeba porozmawiania z kimś z zewnątrz, może zaktualizowania naszych umiejętności, kompetencji.
Zdradzę Wam w sekrecie, z backstage’u pracy z różnymi liderami, że naprawdę zdecydowana większość z nich kwestionuje swoje kompetencje. Na zewnątrz może nie być tego widać. Też możemy być tymi, którzy są oceniani przez zewnętrznych jako inne osoby, że „oni są kompetentni, a ja tego nie umiem”. To jest ten głosik, ten nasz wewnętrzny krytyk, który coś tam nam podpowiada i kwestionuje, a może okazać się, że on ma się nijak do rzeczywistości, bo rzeczywistość jest taka, że jest okej, że jest luz. Więc wcale nie trzeba z nim walczyć, tylko trzeba podejść do tego tak, że no dobra, pogadał, a my robimy swoje. Ale czasami warto posłuchać, co ma do powiedzenia.
Praca na stojąco a zarządzanie czasem
Widzę jeszcze jedno pytanie: czy ta praca na stojąco aż tak zmieniła Twoją pracę? Tak, zdecydowanie! U mnie to wyglądało w ten sposób, że 14 lat pracowałam i zdalnie, i stacjonarnie, więc nie odczuwałam tego tak. Bardziej siedziałam wtedy, czasami stałam, czasami tylko na audio byłam z klientami, więc pracowałam na spacerze, taki tryb mieszany.
Pamiętam marzec 2020, wspomniany ten czas, jak zaczęliśmy pracować całkowicie zdalnie. Siłą rzeczy raczej biurko miałam siedzące, bo do takiej pracy biurowej łatwiej mi było siedzieć. I pierwszy, drugi, trzeci warsztat, a ja zaczęłam odczuwać frustrację, zupełnie inną niż normalnie przy takich warsztatach. Ci sami ludzie, ten sam temat, jedyny zmienny czynnik to to, że jest online. Ale kurczę, online też całkiem nieźle śmigam, umiem w Miro i w jakieś inne Zoomy, więc zaczęłam się przyglądać, o co tak naprawdę chodzi.
Pracuję bardzo dużo z branżą IT – i prywatnie, i zawodowo jestem mocno z nimi związana. I to ci z branży IT mi powiedzieli: „Kamila, a stoisz czy siedzisz?, gdzieś tak sobie w small talku rozmawialiśmy. Mówię: „Nie no, siedzę. Jak siedzę to jest tak chyba lepiej, nie?”. „Nie! Wstań!”. Mam teraz specjalne biurko, które jest nakręcane na korbkę, z myślą, że może je będę gdzieś tam obniżać. Jak kupiłam je ładnych parę lat temu, to ani razu jeszcze go nie obniżyłam. Stoję. Stoję, tańczę, chodzę.
Michał Łęgowski: Są biurka elektryczne, są biurka podnoszone ręcznie…
Kamila Pępiak-Kowalska: Są! I wcale nie trzeba nie wiadomo jak dużo inwestować. Ja bym radziła, żeby popróbować. I teraz pytanie jest, czy wybieram tryb mieszany do siedzenia i stania. 90% czasu stoję. Mam takie biurko z możliwością siedzenia, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio go użyłam do siedzenia.
Michał Łęgowski: Idzie się przyzwyczaić.
Kamila Pępiak-Kowalska: Jest dużo lepsze. Á propos time management, jest większe prawdopodobieństwo, że się trzyma czas. Dlatego na przykład w daily robi się standy, czyli na stojąco się ludzie spotykają, bo nie ma przegadania. Jest mniejsze prawdopodobieństwo przegadania czasowego, kiedy stoimy, niż kiedy siedzimy, więc jeżeli przy okazji chcemy bardziej zadbać o time-management, to jak najbardziej – czy online, czy stacjonarnie, polecam stanie. Zresztą tak fizjologicznie stanie i chodzenie jest dużo lepsze dla nas niż siedzenie.
Podsumowanie
Michał Łęgowski: I my staniemy na głowie, jeśli macie jakieś inne pytania, którymi podzielicie się z nami w komentarzu. Jeśli na coś nie starczyło nam czasu, coś przykuło Waszą uwagę, to proszę, napiszcie nam to teraz, a my później w wolnej chwili odpowiemy.
Kamila, tak podsumowując, zmierzając ku końcowi: jedna najważniejsza myśl, którą chciałabyś, żeby uczestnicy czy widzowie naszego dzisiejszego live’a zapamiętali na sam koniec. Która byłaby najważniejsza z całego repertuaru?
Kamila Pępiak-Kowalska: Wspomniałam o FRIS-ie, że jestem Wizjonerem. Wizjonerzy są święcie przekonani, że mają tyle superfajnych i mądrych rzeczy do powiedzenia, to jest tortura największa.
Ale jest taka jedna rzecz, którą będę powtarzać jak mantrę: emocje nie są ani dobre, ani złe. Emotion is data, emocja jest informacją, jest potrzebowskazem – nic więcej. To chyba jest najtrudniejsza rzecz, ale jeżeli od tego zaczniemy i w taki sposób będziemy rozpatrywać nasze emocje, to nie będziemy się samobiczować: „Jezu, co jest ze mną nie tak, przecież tyle czytałam na temat tych emocji, a znowu się rozemocjonowałam i wpadłam w złość”. Okej, i co w związku z tym? Przyjrzyj się temu, tyle. Tylko tyle i aż tyle. Brzmi cholernie łatwo, choć nie jest proste, ale jest do zrobienia. Nie ja pierwsza i nie ostatnia.
Michał Łęgowski: Nie od razu Rzym zbudowano. Pierwszy krok jest ważny.
Kamila Pępiak-Kowalska: To jest trening, jak siłownia.
Michał Łęgowski: Dzięki. Słuchajcie, z naszej strony na dzisiaj to będzie już wszystko. Jeszcze jedna uwaga: w komentarzu do naszego dzisiejszego wydarzenia w social mediach udostępnimy też link do książki autorstwa Kamili, gdybyście chcieli poczytać i dowiedzieć się więcej, co tam napisała.
Kamila Pępiak-Kowalska: Niech Was nie zwiedzie kolorowa okładka, proste podobno nie jest. Już mi ludzie mówią, że się napocili przy czytaniu, bo zajrzałam im do głowy.
Michał Łęgowski: Ja też ją tutaj mam.
Kamila Pępiak-Kowalska: O, dziękuję Ci, Michał!
Michał Łęgowski: Powiedz „dość” i naucz się czerpać z optymizmu. Ale właśnie ta okładka jest myląca, dlatego że naprawdę w tej książce jest bardzo dużo o różnych rzeczach. Nie tylko o kwestiach związanych z krytykiem wewnętrznym czy o tych emocjach, ale też mówisz tam też dużo o różnych pozytywnych emocjach: o wdzięczności, o składowych optymizmu…
Kamila Pępiak-Kowalska: O szczęściu, o nadziei, o sprawczości…
Michał Łęgowski: Gorąco polecamy. Kamila, dziękuję. Jeśli Wam się podobało, to zostawcie łapkę w górę, skomentujcie, udostępnijcie dalej.
Kamila Pępiak-Kowalska: Jeżeli Wam się nie podobało, to jakby co, to się nie spotkaliśmy.
Michał Łęgowski: Zawsze jesteśmy otwarci na konstruktywną krytykę, możecie do nas napisać maila…
Kamila Pępiak-Kowalska: Michał, nie ja! Ja mam wewnętrznego krytyka, wystarczy! 🙂
Michał Łęgowski: Okej! Słuchajcie, za tydzień odbędzie się też następny live, 28 czerwca poprowadzę sam live’a o postawie asertywnej. To będzie przedłużenie odcinków videocastu Kompetencyjnie, który znajdziecie na YouTube lub na najpopularniejszych platformach podcastowych. Jeśli tych odcinków jeszcze nie widzieliście, to obejrzyjcie koniecznie przed przyszłym tygodniem, bo na samym live’ie będziemy rozwijać sobie myśl i pewnego rodzaju kompetencje związane z postawą asertywną już na zaawansowanym, że tak powiem, poziomie.
Kamila Pępiak-Kowalska: Warto, polecam jak najbardziej Michała treści na temat asertywności.
Michał Łęgowski: Więcej w opisie w wydarzeniu, które pojawi się już niebawem. I ostatnia informacja dla naszych wszystkich widzów: skontaktujcie się z nami, jeśli chcielibyście omówić Wasze potrzeby. Być może dla Waszej organizacji, dla Was, zaprojektujemy jakiś właściwy warsztat, jakąś usługę rozwojową, która rozwiąże Wasze problemy. Porozmawiamy o tym, co może przyczynić się do rozwoju Waszych kompetencji, współpracowników, współpracowniczek, liderów, kadry zarządzającej. Postaramy się wesprzeć Was w rozwoju kompetencji przyszłości, o których dzisiaj próbowaliśmy sobie porozmawiać, ale i tak mam wrażenie – jak zawsze, kiedy rozmawiam z Kamilą – że dotknęliśmy zaledwie wierzchołka góry lodowej.
Kamila Pępiak-Kowalska: W języku English też z Michałem pracujemy.
Michał Łęgowski: Tak, w języku angielskim też prowadzimy warsztaty, polecamy się serdecznie. Z naszej strony to wszystko, bardzo dziękujemy i życzymy Wam wszystkiego dobrego.
Kamila Pępiak-Kowalska: Niech moc będzie z Wami!
Michał Łęgowski: Trzymajcie się, cześć i do następnego razu!
Kamila Pępiak-Kowalska
Trener biznesu, trener FRIS®, akredytowany coach PCC® ICF. Zawodowo politolog (University of Exeter MA of Arts), ekonomista, pedagog (Uniwersytet Szczeciński), behawiorysta, twórca Ministry of Skills.